Welcome Irleand

Tak, po Świętach, czas na mój prezent urodzinowy. Dostałam od męża bilet do Irlandii, do rodziny, do siostry, szwagra, chrześniaka. To już moja czwarta wizyta, ale za każdym razem odkrywam coś innego. Kto śledzi mojego fb, te wie co przez te parę dni się działo. Dla pozostałych krótka relacja. A po powrocie czeka na Was coś, zielonego, w sumie jak kolory Irlandii.


To, że nie leciałam sama to już wiadomo. Towarzyszył Mi Nasz Miś Uszatek, rodzinna maskotka, symbol szczęścia, zwał jak zwał. Był z mężem w Szwajcarii, był w Barcelonie, to poleciał także do Irlandii. Taki Nasz pasażer na gapę ;)



 W Irlandii czekało mnie bardzo miłe powitanie, sami zobaczcie.


Następnie była kolacja w wykonaniu siostry i juniora, pyszna pizza, która zawsze wychodzi im wyśmienicie.


Po takiej pizzy to spacer rano obowiązkowy, zdjęcia wyjątkowe, bo w wykonaniu szwagra - gdart.pl 




Były też zakupy, obowiązkowo, bo jakże inaczej.


Jamie Oliver króluje wszędzie, zarówno w przyborach kuchennych, jak i w żywności. 


Były też samotne wieczory z siostrą, późną porą nocną. Wtedy miasteczko wygląda obłędnie. 


W dzień wylotu były jeszcze dodatkowe zdjęcia i atrakcje, oraz małe zakupy ;)


Choć było wyjątkowo, miło i sympatycznie, trzeba było wracać do domu, a tam czekali na mnie chłopaki, stęsknieni jak nigdy dotąd. Ale spokojnie na pewno tam wrócę, i mam nadzieję ze na dłużej. 


A po powrocie zapraszam Was na coś słodkiego na blogu, w barwach zielonych, prawie jak Irlandia ;)

0 komentarze: